Będzie o szkole. Dziś o bullyingu i o szkole jako środowisku nowym, problematycznym, dla dzieci starszych i młodszych emigranckich.
Szkołę dla najmłodszych wybieramy dość wcześnie. W przypadku wyboru pierwszej szkoły dla mojego dziecka, przygotowań wiele nie było, bo w naszym mieście nie ma zbyt wielu szkół, a godnych uwagi wg naszych kryteriów tylko dwie; w naszym rejonie tylko jedna.
Posłuchałam opinii rodziców, przeczytałam raporty Ofsted, obejrzałam szkołę, porozmawiałam z dyrektorem i decyzja zapadła.
Przyszedł wrzesień i ekscytacja mieszająca się z niepokojem. Dziś mamy maj i z ekscytacji nie zostało nic, a niepokój rośnie, rośnie i rośnie.
Do rzeczy. Dzieci są różne, w różnym wieku osiągają gotowość do nauki czytania, pisania. Mali ludzie mają różne charaktery, wrażliwość i osobowość. Dzieciom emigranckim często dochodzi dodatkowy bagaż dwu (czy też multi-) języczności.
Wg badaczy poziom języka przydatnego w nauce (i często rozwijanego w szkole) w przypadku dzieci dwujęzycznych może się wyrównywać nawet do pięciu lat. Co ciekawe, w tym przypadku zasada: im wcześniej tym lepiej- dziecko pozna podstawy drugiego języka, się nie sprawdza i nie daje żadnej gwarancji, że małemu człowiekowi będzie łatwiej.
Co ma szkoła do dwujęzyczności?
Dziecko na początku kariery szkolnej przechodzi tzw. assessment, podczas którego określa się jego poziom znajomości drugiego języka. I t ciekawostka: odradzam serdecznie używania słowa test w powyższym kontekście.( wyraz niezbyt poprawny politycznie, na dźwięk którego nasz Pan Dyrektor się zapowietrzył, po czym nastąpiło znaczące milczenie).
Znajomość języka ma wpływ na kontakt dziecka z otoczenie. Oczywiście, nie jeden powie, że odważny dzieciak porozumie się z rówieśnikami i dorosłymi na migi, Gorzej oczywiście sprawa wygląda, gdy dziecko odważne nie jest i należy raczej do nieśmiałych. Poza tym śmiem twierdzić, że chociaż teorretycznie dzieci startują z podobnego poziomu jeśli chodzi o poznawanie wyrazów, liter, głosek, pisanie i czytanie.
Nie małe obciążenie dla małego człowieka. Frustracje, złości i zagubienie muszą mieć gdzieś swoje ujście.
Bywa, że objawia się niepokojem, niezadowoleniem i agresją wobec otocznie. Bywa, że dzieci uciekają w świat wybraźni, mówią niewiele lub tak, że mało kto je rozumie.
A szkoła?
Szkoła to instytucja, gdzie ważne jest nie wychylanie się z szeregu i dopasowanie do panujacych zasad. Zdecydowanie okazujące złość dziecko, nie pasuje do tego obrazka. Ponoć polityka szkół i praktyka w podobnych sytuacjach zależą od regionu, miasta i włąściwie określonej szkoły.
W naszej okolicy współpraca z rodzicem i działania kierunkowane na pomoc takiemu dziecku są dość mizerne, mimo wielu deklaracji. Moje dziecko źle znosi ten pierwszy rok szkoły. Jest zagubiony językowo i generalnie został zaszufladkowany przez swoją nauczycielkę "jako ten, który sprawia kłopot", i którego matka szuka wymówek dla jego niecnych poczynań.
Jako Matka Polka, kwoka walcząca i osoba niespokojna, dopóki nie dowie się co i jak i dlaczego, po kolejnym spotkaniu z dyrektorem, gdy powstrzymywałam się przed wygłoszeniem swojej opinii na temat strategii szkoły, postanowiłam działać konkretniej.
Już kilka tygodni wcześniej, gdy dziecko mówiło jasno, że do szkoły iść nie chce, nie pójdzie i już skontaktowałam się Instytutem Psychologii Rozwojowej na pobliskim uniwersytecie.
Prawie godzinna konsultacja zakończyła się wnioskiem, że dwujęzyczność kłopotów w szkole, problemów z dostosowaniem się powodować nie powinna. W związku z pewnymi zachowaniami małego, psycholog poradziła diagnozę psychologiczną: prywatną lub organizowaną przez NHS.
NHS ma długaśne listy oczekiwań, o ile GP łaskawie wystawi skierowanie. Nad prywatną usilnie pracuję.
Co ciekawe, między czasie skontaktowałam się z innym psychologiem, który twierdził, że dwujęzyczność może być przyczyną problematycznych zachowań dzieci.
Z niecierpliwością czekam na rozwój akcji, doczytuję, dokształcam się i zbieram materiały na kolejne spotkanie z dyrektorem. Poza tym czekam, bo ponoć czas odgrywa tu ogromną rolę.
A, że pewnego dnia moje dziecko wróciło do domu nieco uszkodzone (czego nauczyciel nie zauważył) i w podobnym czasie odmówił uczęszczania do szkoły to światełko alarmowe pod tytułem bullying mi się zaświeciło.
O bullyingu będzie następnym razem, choć (na szczęście) w tym momencie kwestia nas nie dotyczy.