niedziela, 2 grudnia 2012

Liebster Award

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Pytania od Czarnego Elfa. (Dziękuję bardzo za nominację:))



1.Co jest dla Ciebie najwazniejsze w zyciu?
Szczęście: a to znaczy moja szczęśliwa rodzina i miłość, której nie mozna zapomnieć
2.Ulubiony produkt do pielegnacji twarzy?
Peeling z miodem z BS
3.Gdzie chcialabys mieszkac i dlaczego?
Pewności jeszcze nie mam. Na razie mam dość deszczu i szarości, więc teraz myślę o miejscu, gdzie słońce.
4.Ulubiona ksiazka z dziecinstwa/lat mlodzienczych?
W dzieciństwie pochłaniała mnie Ania z Zielonego Wzgórza. Później depresyjna lekko Panna Nikt Tomka Tryzny. I całe mnóstwo innych książek...
5.Kim chcialas byc gdy bylas dzieckiem?
Nauczycielem 
6.Wymarzony zawod?
Specjalista od trudnych przypadków
7.Ulubiony sport?
Taniec 
8.Film do ktorego powracasz i nigdy Ci sie nie znudzi?
The Constant Gardener 
9.Zakupy w sklepach stacjonarnych czy online?
Online- o ile możliwe
10.Czy uwazasz ze studiowanie online to dobry pomysl?
Nie zły, dla osób, które mają wiele dodatkowych zobowiązań
11.Najwiekszy Twoj sukces?
Świetne dzieciaki



Blogi nominowane przeze mnie:
http://www.wloskiedolomity.blogspot.it/

http://afryka-jezyka.blogspot.co.uk/

http://wioletawafryce.blogspot.co.uk/

http://ambasadaczasu.blogspot.co.uk/

http://wswieciedaniela.blogspot.co.uk/

http://dodziecizpasja.blogspot.co.uk/


http://haferflocken.blogspot.co.uk/

http://sojka-ptica.blogspot.co.uk/

http://warczaca-wanda.blogspot.co.uk/

http://emigracyjny.blogspot.co.uk/

http://moja-emigracja.blogspot.co.uk/

Moje pytania:
1. Bez czego trudno ci się obejść?
2. Książka, do której wracasz 
3. Co cię motywuje ?
4. Gdzie chciał(a)byś pojechać?
5. Czy lubisz uczyć się języków obcych?
6. Rower czy samochód?
7. Ulubiona potrawa
8. Gdzie chciał(a)byś być za rok?
9. Ulubiony sport
10. Dom w miescie czy w lesie?
11.Jakiego z domowych sprzetów pozbył(a)byś się bez żalu?








niedziela, 14 października 2012

Obyście tego postu nie potrzebowali

Bywam Matką Kwoką. Zwykle pozwalam dzieciakom wzrastać, rozwijać się przy mojej asyście, nie blokować nadopiekuńczością. Nie dostaję palpitacji serca, nie łapię się za głowę, gdy wspinają, pływają, biegają i skaczą. Mimo to, poczatek szkoły był (i nadal jest) okresem  mojej wzmożonej czujności i gotowości wkroczenia do akcji.
Chociaż szkołą to nie pole bitwy, gdzie trzeba walczyć o przetrwanie to moga się  w niej zdarzyć sytuacje, które są spełnieniem koszmarów wielu rodziców. Dziecko nieszczęśliwe w szkole, smutne, męczone przez rówieśników. Ponoć bullying to zjawisko, które nie omija żadnej szkoły. Ważne w jaki sposób szkoła sobie z potencjalnym problemem radzi, o ile oczywiscie go dostrzeże.
Mali chłopcy, jak również dziewczynki nie raz i nie dwa podczas testowania granic, wygłupów będa sprawdzać się wzajemnie. Będą pokazywać, kto silniejszy, kto mocniejszy kłócąc się o zabawkę, książkę, pozycję w grupie. Bullying to nie jest jednak uznawane za normę starcie między dwójką dzieciaków (gdzie i tak przemoc jest potępiana). To sytuacja, gdy dziecko cierpi długofalowo męczone, zupełnie bez powodu, pod byle pretekstem. Nawet jeśli dziecko nauczone jest mówienia w takich sytuacjach: 'nie' czy STOP nie zawsze jest w stanie poradzić sobie samo i nie zawsze o tym nam powie. Pracownicy szkoły, mogą nie widzieć problemu, a dziecko nie mające do nich zaufania będzie trwało w milczeniu.
We mnie Matka Kwoka odezwała sie, gdy mały poszedł do szkoły. Dzwonki alarmowe brzęczały, gdy był tam nieszczęśliwy; gdy ktoś doniósł, że ktoś go bił, że on kogoś uderzył; gdy wrócił do domu z raną, na skutek incydentu, na temat, którego nauczyciel nie miał najmniejszego pojęcia. Jednym ze scenariuszy, który brałam pod uwagę, była własnie sytuacja bullyingu. Mały mówić nie chciał. Jedynym sposobem, by dowiedzieć się czegokolwiek były historie wspólnie opowiadane przed snem: o małym chłopcu, którego przygody były tak bardzo podobne do historii mojego dziecka; wspólne rysowanie i również opowiadanie.
Komunikaty powatrzane często: nie wolno bić; nikt ciebie bić nie może nie przynosiły satysfkacjonujących efektów. Czytanie książki Bajki z sensem ratowało nas z opresji nie jeden raz.
Na szczęście nie musiłam się mierzyć z problemm bullyingu. Ekspertem w tej dziedzinie nie jestem. Co wiem na pewno, to to, że dziecko w Wielkiej Brytanii podlega ochronie. Obowiązkiem rodzica oraz każdej osoby dorosłej świadomej tego, że dziecku może dziać się/ dzieje się krzywda jest próba zaradzenia sytuacji.
Dlatego, gdy do dyrektora szkoły przychodzi zmartwiony rodzic, ten powinien zareagować. Załóżmy jednak, ze nie zareaguje albo zareaguje w sposób nie satysfakcjnujący dla rodzica. Warto wówczas zacząc zapisywać niepokojące nas wydarzenia i sytuacje, zgłaszać sytuacje, które budzą naszą troskę i obawę- w końcu lepiej dmuchac na zimne. I wracać, najlepiej z wspierając się sprawdzonymi informacjami.

O sprawach dzieci i dla dzieci. Nie tylko o problemie bullyingu.
ChilLine 

O podobnej tematyce, ale kierowane do rodziców
Family lives

Konkretnie w temcie bullyingu (jako część Family lives)
 Bullying

Kwestie związane ze zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży
Young Minds

Kopalnia informacji
Kidscape

Anti Bullying Network


Niestety ACE działać już nie będzie jak wcześniej. Na szczęście na miejsce tej organizacji ma powstać nowa.


Chciałabym, by ten post do niczego Wam się nie przydał. Tym, którym się przyda życzę powodzenia, dużo siły, cierpliwości i dobrych zakończeń trudnych spraw.

Pozdrawiam serdecznie
K.




poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Uciszyć trolla- dygresja lekko emocjonalna

Miało być o przemocy w szkole... i będzie, ale następnym razem.
Dzisiaj krótko o tych, którzy sieją ploty na temat życia na emigracji, powtarzają zasłyszenia, swoje przemyślenia i interpretacje traktują jako prawdę objawioną; niejednokrotnie ziejąc pesymizmem otchłani bez dna. Nie to żebym broniła niepoprawnych optymistów, którzy pakują plecak i jadą, nie umiejąc się porządnie w języku obcym przedstawić.
Dla tych, którzy myślą o wyjeździe:
Sytuacja emigranta w Wielkiej Brytanii zależy bardzo od regionu. Dotyczy to zarówno ilości ofert pracy, kosztów życia, reakcji ludności tubylczej. 
Uogólnienia typu: nie lubią tu Polaków, bo są zbyt inteligentni; Polak Polakowi wilkiem na emigracji; nie ma pracy (chlip, chlip) czy też sławetne: paracetamol na wszystko- wywołują u mnie alergię. Bo przecież, mieszkając w Polsce:
  • wszędzie nas kochają
  • każdy Polak do Polaka się uśmiecha, wspiera i nigdy przenigdy nie wbija noża w plecy
  • praca leży na ulicy i wystarczy się po nią schylić
  • lekarze leczą bosko, bezbłędnie są nieomylni i nieważne,ze na grypę czy wirusówkę nie raz i nie dwa przepiszą antybiotyk
  • kwestii opieki nad kobietami w ciąży poruszać nie będę, bo to już nie na moje nerwy zupełnie.


W Polsce mamy Eldorado. I jak Wielka Brytania ma z tym wygrać?


A z mojej perspektywy?
Możliwość pracy jest, możliwość rozwoju jest. Brakuje polskości od czasu do czasu, rozmów do których zbyt wielu słów nie potrzeba. I jest dobrze, bo jak będzie źle czy przestanie mi się podobać to powiem: dziękuję za ten czas spędzony tutaj,za wiele szans, łatwych i trudnych doświadczeń, za te całe mnóstwo ludzi i ich dobrą obecność. A pójdę tam, gdzie słoneczniej i gdzie lato nie przypomina pory deszczowej.






niedziela, 3 czerwca 2012

Szkoła czasem boli

Będzie o szkole. Dziś o  bullyingu i o szkole jako środowisku nowym, problematycznym, dla dzieci starszych i młodszych emigranckich.
Szkołę dla najmłodszych wybieramy dość wcześnie. W przypadku wyboru pierwszej szkoły dla mojego dziecka, przygotowań wiele nie było, bo w naszym mieście nie ma zbyt wielu szkół, a godnych uwagi wg naszych kryteriów tylko dwie; w naszym rejonie tylko jedna.
Posłuchałam opinii rodziców, przeczytałam raporty Ofsted, obejrzałam szkołę, porozmawiałam z dyrektorem i decyzja zapadła. 
Przyszedł wrzesień i ekscytacja mieszająca się z niepokojem. Dziś mamy maj i z ekscytacji nie zostało nic, a niepokój rośnie, rośnie i rośnie.
Do rzeczy. Dzieci są różne, w różnym wieku osiągają gotowość do nauki czytania, pisania. Mali ludzie mają różne charaktery, wrażliwość i osobowość. Dzieciom emigranckim często dochodzi dodatkowy bagaż dwu (czy też multi-) języczności. 
Wg badaczy poziom języka przydatnego w nauce (i często rozwijanego w szkole) w przypadku dzieci dwujęzycznych może się wyrównywać nawet do pięciu lat. Co ciekawe, w tym przypadku zasada: im wcześniej tym lepiej- dziecko pozna podstawy drugiego języka, się nie sprawdza i nie daje żadnej gwarancji, że małemu człowiekowi będzie łatwiej.
Co ma szkoła do dwujęzyczności?
Dziecko na początku kariery szkolnej przechodzi tzw. assessment, podczas którego określa się jego poziom znajomości drugiego języka. I t ciekawostka: odradzam serdecznie używania słowa test w powyższym kontekście.( wyraz niezbyt poprawny politycznie, na dźwięk którego nasz Pan Dyrektor się zapowietrzył, po czym nastąpiło znaczące milczenie).

Znajomość języka ma wpływ na kontakt dziecka z otoczenie. Oczywiście, nie jeden powie, że odważny dzieciak porozumie się z rówieśnikami i dorosłymi na migi, Gorzej oczywiście sprawa wygląda, gdy dziecko odważne nie jest i należy raczej do nieśmiałych. Poza tym śmiem twierdzić, że chociaż teorretycznie dzieci startują z podobnego poziomu jeśli chodzi o poznawanie wyrazów, liter, głosek, pisanie i czytanie.
Nie małe obciążenie dla małego człowieka. Frustracje, złości i zagubienie muszą mieć gdzieś swoje ujście.
Bywa, że objawia się niepokojem, niezadowoleniem i agresją wobec otocznie. Bywa, że dzieci uciekają w świat wybraźni, mówią niewiele lub tak, że mało kto je rozumie.
A szkoła?
Szkoła to instytucja, gdzie ważne jest nie wychylanie się z szeregu i dopasowanie do panujacych zasad. Zdecydowanie okazujące złość dziecko, nie pasuje do tego obrazka. Ponoć polityka szkół i praktyka w podobnych sytuacjach zależą od regionu, miasta i włąściwie określonej szkoły.  
 W naszej okolicy współpraca z rodzicem i działania kierunkowane na pomoc takiemu dziecku są dość mizerne, mimo wielu deklaracji. Moje dziecko źle znosi ten pierwszy rok szkoły. Jest zagubiony językowo i generalnie został zaszufladkowany przez swoją nauczycielkę "jako ten, który sprawia kłopot", i którego matka szuka wymówek dla jego niecnych poczynań.
Jako Matka Polka, kwoka walcząca i osoba niespokojna, dopóki nie dowie się co i jak i dlaczego, po kolejnym spotkaniu z dyrektorem, gdy powstrzymywałam się przed wygłoszeniem swojej opinii na temat strategii szkoły, postanowiłam działać konkretniej.


Już kilka tygodni wcześniej, gdy dziecko mówiło jasno, że do szkoły iść nie chce, nie pójdzie i już skontaktowałam się Instytutem Psychologii Rozwojowej na pobliskim uniwersytecie.
Prawie godzinna konsultacja zakończyła się wnioskiem, że dwujęzyczność kłopotów w szkole, problemów z dostosowaniem się powodować nie powinna. W związku z pewnymi zachowaniami małego, psycholog poradziła diagnozę psychologiczną: prywatną lub organizowaną przez NHS.
NHS ma długaśne listy oczekiwań, o ile GP łaskawie wystawi skierowanie. Nad prywatną usilnie pracuję.
Co ciekawe, między czasie skontaktowałam się z innym psychologiem, który twierdził, że dwujęzyczność może być przyczyną problematycznych zachowań dzieci. 
Z niecierpliwością czekam na rozwój akcji, doczytuję, dokształcam się i zbieram materiały na kolejne spotkanie z dyrektorem.  Poza tym czekam, bo ponoć czas odgrywa tu ogromną rolę.

A, że pewnego dnia moje dziecko wróciło do domu nieco uszkodzone (czego nauczyciel nie zauważył) i w podobnym czasie odmówił uczęszczania do szkoły to światełko alarmowe pod tytułem bullying mi się zaświeciło.
O bullyingu będzie następnym razem, choć (na szczęście) w tym momencie kwestia nas nie dotyczy.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Pani już podziękujemy: dygresja osobista

Nad oddziałem Y w firmie X, w której dane mi było pracować od jakiegoś czasu wisiały czarne chmury.Co jakiś czas pojawiało się widmo zwolnień, redukcji etatów; po czym następowało poprawienie nastroju, bo okazywało się, ze sytuacja ulegała znacznej poprawie.  Ze względu na  studia dzienne i dwójkę małych dzieci, pracowałam na pół etatu  w godzinach dla mnie dość wygodnych. Między innymi dlatego, gdy nadchodziło ryzyko ( a nie pewność) utraty pracy, nie szukałam nowego zatrudnienia aktywnie. Pewnego dnia nadeszła wiadomość: oddział likwidujemy z końcem przyszłego miesiąca. Pierwszym etapem były konsultacje szefostwa z zespołem. Zgodnie z przepisano: poinformowano nas o procedurze zwolnień, kwestii wysokości odpraw, rozwiano wszelkie wątpliwości dotyczące wypłaty (potencjalnego) bonusu za przepracowany rok oraz poinformowano o możliwości ponownego zatrudnienia. Okazało się, że firma ma obowiązek zaproponować nam zatrudnienie w jej obrębie, możliwe, że w innym rejonie, czy na nieco innym stanowisku (jeśli na stanowiska odpowiadające naszym nie ma zapotrzebowania). Po tym spotkaniu miałam bardzo mieszane uczucia. Miałam do wyboru: szukać intensywnie innej pracy (która pozwoli mi na tak dużą elastyczność w sprawie godzin) lub zdecydować się na zatrudnienie na niższym stanowisku (co problemem absolutnie w tym wypadku nie było: jeśli chodzi o sam charakter pracy) w innym rejonie dość odległym, ale nie na tyle by nie móc dojeżdżać. W przeciągu tygodnia zorganizowano spotkanie drugie: pracowników indywidualnych z szefostwem. Przez ten tydzień dokształciłam się w przepisach ogólnych i naszej firmy, dokonałam kilku obliczeń, znalazłam inna ofertę pracy (która odpowiadała mi zarówno pod względem godzin, płacy oraz lokacji) i wstępnie zaczęłam wypełniać podanie. To drugie spotkanie było bardzo istotne. Firma przedstawiła mi bardzo dobrą ofertę, m.in zobowiązując się do pokrywania kosztów dojazdu do nowego miejsca pracy przez rok (oczywiście bazując na ich własnych obliczeniach opartych na jakiejś wyższej matematyce, której celem jest znaleźć jak najmniej kosztowny transport, oszacować koszt i przedstawić propozycje nie podlegającej negocjacji). Miałam wybór: zostać  firmie na dość dobrych warunkach i pracować wśród dobrze znanych ludzi, zacząć pracę właściwie z marszu, bez większych zmian i stresów lub starać się o pracę kuszącej nieco lepszą ofertą, za to w nieco innej branży i w nowym środowisku. Opcja druga nie była zbyt ryzykowna, chwilami wręcz wydawała się atrakcyjna. Mimo to, wybrałam to co lepiej znane i stabilne (wg pewnych kryteriów). Podczas drugiego spotkania zgodziłam się wstępnie na oferowane warunki pracy. Kilka dni później otrzymałam ofertę pracy na piśmie. Zdziwiłam się nieco, gdyż oferta ta różniła się w kwestiach istotnych (oczywiście nie na plus) od tej omawianej podczas spotkania. Dodatkowo: nagle okazało się, że koniecznie muszę dokonać wyboru właściwie już i odesłać akceptację oferty. W przeciwnym razie oferta przepadnie. Na początku pomyślałam, że to zwykła ludzka pomyłka. Wysłałam maila z prośbą o wyjaśnienie ‘błędu’ w ofercie pracy. Nastąpiła bardzo długa cisza... a mnie czas naglił (pracę na nowym stanowisku miałam zacząć w przeciągu 2 tygodni). W końcu, po interwencji mojej szefowej sprawa się ruszyła. Otrzymałam odpowiedź, ze to nie błąd, a efekt wnikliwej analizy budżetu i tego, jak istotnym jest dobro firmy. Poczułam się oszukana. Zostałam postawiona w sytuacji, w której nie było zbyt wielu możliwości. Mogłam odmówić pracy- co zachwiałoby stabilnością finansowa mojej rodziny lub przyjąć tę ofertę, której warunki mi nie odpowiadały. Wybrałam opcję drugą i postanowiłam, ze tak łatwo nie odpuszczę. Zaakceptowałam ofertę w ostatnim  dniu jej ważności ( i tuż przed moim dwutygodniowym urlopem). W mailu również poprosiłam o ponowne sprawdzenie nowej struktury zatrudnienia i ilości godzin pracy (gdyż tego dotyczyły nieścisłości w ofercie pracy). Po dłuuugim czasie oczekiwania otrzymałam przeprosiny dotyczące pomyłki zmian w ofercie pracy i nowy kontrakt w prowadzonymi (poprawnie tym razem) zmianami.
Może brzmi to jak sucha, sprawozdawcza relacja. W rzeczywistości był to ogromnie stresujący czas: poczucie niepewności, zagrożenia i takiego lekkiego smutku związanego z potencjalnym końcem współpracy z firmą, w której pracowałam od kilku lat. Nie powiem, że jak spotka was ryzyko utraty pracy ze względu na redukcję etatów, to wierzcie, ze będzie dobrze, bo macie wiele praw, a wasza firma wiele obowiązków wobec was. Nie powiem, że nie ma co się martwić, bo na pewno znajdziecie coś innego, lepszego, bo wszystko ma swój sens i czas. Powiem tylko, że warto pozwolić sobie na przezywanie lęków i stresu, które mieszają się z nadzieją, Zapoznać z przepisami i procedurami. Wyważyć plusy i minusy i dokonać najlepszego dla was wyboru. I jeszcze jedno: nie wierzyć nikomu i niczemu, co nie zostało zapisane, podpisane, zatwierdzone.
Powodzenia

poniedziałek, 13 lutego 2012

Śnieg: białe przekleństwo

Moje nastawienie do wspaniałego białego puchu świadczy chyba o tym, że coraz bardziej ulegam wpływom brytyjskim tendencjom.
Jako dziecko lubiłam zimę: śnieg i  mróz. Naturalna sprawa. Dla Brytyjczyków, zwłaszcza tych mieszkających na południu kraju śnieg jest czymś nieznanym, wzbudza lęk, niepewność i niechęć.
Nie obawiam się śniegu, raczej jego następstw.
Jak spadnie to wszystko zostanie sparaliżowane: drogi będą nieprzejezdne, pociągi nie będą jeździć, półki w hipermarketach będą pustoszeć w zastraszającym tempie (kataklizm się zbliża, trzeba uzupełnić zapasy).
W telewizji i nie tylko rusza kampania edukacyjna: co należy mieć w samochodzie na wypadek kataklizmu śnieżnego. W mediach trąbią i ostrzegają: osoby starsze nie powinny wychodzić w domu na wszelki wypadek (ponieważ jest ślisko).
Zima od kilku lat zaskakuje wszystkich. Niezmiennie samochody są wyposażone w letnie opony, brak pługów śnieżnych jest normalka, nie odświeżone chodniki, podjazdy, mniejsze uliczki.

Wskazówki zeszłej zimy:
how to drive




czwartek, 9 lutego 2012

Nie chowaj dyplomu do szuflady

Piszę ten post z myślą, o zrezygnowanych, wątpiacych  w siebie i wartość swojego wykształcenia zdobytego poza Wielką Brytanią. Przypominam sobie moje starcie z rzeczywistością i przecieranie szlaków i zapoznawanie się z system (nikt mnie nie pokierował, nie poprowadził za rączkę, nie wskazał odpowiedniej drogi). Do napisania tego postu zmotywowało mnie jedno, drobne nawet niezbyt znaczące wydarzenie na jednym z for internetowych. Pojawiło się tam pytanie o sytuację w Wielkiej Brytanii, o możliwość wykorzystania wykształcenia zdobytego w Polsce. Jedna z odpowiedzi entuzjastyczna, pełna pozytywnej energii zirytowała mnie przekłamaniem i podawaniem nieprawdziwych informacji.

Jestem zwolennikiem rozwoju: osobistego, zawodowego. Cierpię na pewnego rodzaju nadpobudliwość i musze przyznać, że zajęło mi trochę czasu, by zrozumieć, że niektórym wystarcza kiepsko opłacana praca, która nie przynosi możliwosci rozwoju  (za to przynosi czasami minimum odpowiedzialności za wykonywane czynności).
Teraz rozumiem, akceptuję i nic mi do cudzego wyboru życiowej ścieżki. Jednak robi mi się przykro, gdy ludzie marnują swoje zdolności, umiejętności i doświadczenie, rezygnują z marzeń i kontynuowania pasji zawodowych odkładając dyplom ukończenia szkoły (niekoniecznie uczleni wyższej) do szuflady.

Czasami wiąże się to ze strachem  i brakiem wiary we własne siły. 
I tutaj sprawdza się stare powiedzenie: strach ma wielkie oczy". Nie wiemy czego się boimy, ale się boimy, więc dajemy sobie spokój. Przyznaję, że ten strach dotykał i dotyka czasami mnie. Bariera językowa może wydawać się nie do przeskoczenia, dla tych nie anglojęozycznych: którzy jakimś trafem poświęcali swój czas na zgłebianie niuansów innych języków lub zwyczajnie nie mieli ochoty poznawać języka angielskiego.
Na to jest tylko jeden sposób: uczyć się i usprawniać swoje umiejetności językowe.

Czasami, gdy znamy jezyk i jesteśmy pewni swoich umiejętności i chcielibyśmy pracować zgodnie z naszym wykształceniem musimy przejść drogę swego rodzaju biurokracji. Nie dla każdego rezultat będzie zadowalający i bardzo korzystny: czego doświadczyłam na własnej skórze niestety. Jednak mogą pojawić się nowe możliwości.
Jeśli chcemy spróbować sił w naszym zawodzie w Wielkiej Brytanii musimy wyszukac kilka istotnych informacji.
Istnieje coś takiego jak rejestr zawodów przekładalnych w Unii Europejskiej. Mówiąc krótko: nauczyciel w Polsce jest nauczycielem w Wielkiej Brytanii; lekarz w Polsce, nadal jest lekarzem w Wielkiej Brytanii.
Dla osób, których zawód jest na tej liście sprawa wygląda w wiekszości przypadków dość prosto: powinny sie ubiegać o członkostwo określonych (zawodowych) organizacji, spełnić ich warunki i... już moga podjąć pracę.
Oczywiście jest to wielkie uproszczenie, ponieważ proces rejestracji bywa czasochłonny i kosztowny (jeśli wziąć pod uwagę opłatę za rejestrację, tłumaczenia dyplomu, wypisu z indeksu i dodatkowej dokumentacji).
Informacji na temat warunków rejestracji można uzyskac kontaktując się z określonymi organizacjami.
Po rejestracji następuje walka o przebicie się na rynku pracy i zdobycie doświadczenia zawodowego na rynku brytyjskim.
 
Istnieją jednak zawody, których nie znajdziemy na liście zawodów przekładalnych. Do takich dziedzin należy pedagogika i zawód pedagoga . Przeciętny Brytyjczyk nie ma pojęcia o tym, czym zajmuje sie pedagogika i jej poszczególne specjalności. I tutaj zaczynają się komplikacje. 
Pedagog wykształcony w Polsce musi sobie znaleźć drogę rozwoju w sposób mniej formalny.
Oczywiście, moze przedstawić swoje doświadczenie zawodowe, pokazac transkrypt studiów, tym którzy będą zainteresowani (z tym zainteresowaniem doprawdy różnie bywa). Może rozpocząć pracę w pokrewnej dziedzinie dzięki swojemu doświadczeniu, zwykle współpracując z ludźmi, których wiedza jest o wiele mniejsza i kwalifikacje niższe ( zresztą zgodnie z wymaganiami stawianymi przez pracodawców).
Trzeba mieć trochę szczęścia, by znaleźć pracodawcę, który dyplom ukończenia np. szkoły wyższej doceni w przypadku, gdy nasz zawód jest "nieprzekładalny".
Z kwestii praktycznych warto wypełniając aplikacje o pracę, w części przedstawiającej nasze predyspozycje wyjasnić nasze kwalifikacje i umiejętności.

Nawet jeśli szukamy pracy nie związanej z dziedziną, którą zgłębialiśmy- dyplom może być naszym atutem. Może zdarzyć się tak, że pracodawca docenia nasze umiejętnosci uczenia się i patrzenia na świat z nieco innej perspektywy.

Bywa i tak, że mimo upartych starań szczęście nam nie sprzyja i ciężko nam znaleźć pracę marzeń z nasyzm wykształceniem. Wówczas możemy pokusić się o kontynuację studów w Wielkiej Brytanii.
Tę opcje aktualnie sama testuję i moge polecić tm, którzy sa zdeterminowani, lubią rozwój i naukę.

Od nas zależy gdzie jesteśmy dziś i gdzie będziemy jutro.