sobota, 20 sierpnia 2011

Wakacje w Polsce: czyli osobista dygresja


Pisane w trakcie wakacji 
Lubię przyjeżdżać do Polski. Lubię tutaj być i wcale niesekretnie marzę, o tym, aby powrócić.
Zarzekam się, że wrócę (nawet mam plan jak ten powrót przeprowadzić skutecznie).

Kilka dni temu zaczęłam wakacje. I miło, jest pogoda jest, a te kilka dni obfitowało zarówno w dobre momenty jak i te, które działały na mnie jak zimny prysznic.
Dochodzę do wniosku, że jestem rozpuszczona jak dziadowski bicz, rozpieszczona niczym księżniczka na ziarnku grochu.

Oczekuję uprzejmego traktowania w sklepach (i tutaj rozczarowanie od czasu do czasu się pojawia; aczkolwiek uprzejme panie z Biedronki w moim małym miasteczku są fenomenalne. Standard europejski. Zakupy to sama przyjemność).
w miejscach usługowych: tu bywa różnie. Pewien warsztat chciał skasować nas podwójnie za usługę, oszukać paskudnie wymyślając ceny i dokładając do listy napraw nieistniejące problemy
restauracje i knajpki: w ogromnym mieście jakim jest Wrocław wybraliśmy się z dzieckiem do restauracji.
Nie mieli krzesła dla dziecka. Mój pierwszy księżniczkowaty odruch: wychodzimy. Zostaliśmy. Jadłam trzymając dziecko na kolanach. Nigdy więcej. Żadna przyjemność.
Zamówienie z poważnego wydawnictwa: pomyłka totalna. Zamiast przesyłki Pocztą Polską, przyszła przesyłka kurierem. Komplikacje koszmarne: mnie nie było na miejscu, by przesyłkę odebrać; Pan kurier zdezorientowany trząsł się, ze straci  premię i pracę przez to całe zamieszanie.



Pisane po powrocie
Jakoś przez te analizy i frustracje, odwiedziny  w biegu, zakupy w biegu nie mogłam wypocząć.
Do momentu aż pojechałam do dalszej mojej rodziny (a raczej rodziny męża), gdzie perspektywa się zmieniła, a przeżycia nabrały innego wymiaru.
Piękne miejsce, piękni ludzie, piękny czas. Jedzenie swojskie i ludzie swoi. Ten sam język, podobne wartości.

Tuż po tym dotarły do mnie wieści o zamieszkach w Londynie. Obawiałam się o znajomych i bliskich, którzy zostali w Wielkiej Brytanii.  Z obrzydzeniem słuchałam wypowiedzi gówniarzerii (czyt. nieletnich) opowiadających farmazony o nierówności klasowej, święcie demolki, popijających skradzione wino.

Poruszyło mnie bardzo, gdy mój syn zapytał swojej babci (mającej problem z hałasującymi wieczorami i nocami sąsiadami):
Babciu, czy ci którzy hałasują są Polakami czy Anglikami?
Polakami, bo jesteśmy w Polsce.
To dobrze, bo Anglicy spaliliby twoje miasto.


(dla jasności mały zwyczajnie był obecny, gdy w telewizji pojawiły się widomości; dyskusji  na ten temat z nim nie prowadziliśmy)




Wróciłam z wakacji z poczuciem tęsknoty (tak wielkim po raz pierwszy od początku emigracji). Moja księżniczkowatość nie ma zbyt wiele do powiedzenia, bo niedogodności w obsłudze klienta, a nawet dramatyczny stan dróg i dziwaczny system opłat za autostrady są niczym w porównaniu z tym jak tęsknię za tą domem.